Motor dodaje skrzydeł

Powiew wiatru na twarzy i niczym nieograniczona wolność. Jan Dubrowski, najstarszy motocyklista na Pomorzu, uważa, że jadąc na motorze, leci się niczym na skrzydłach i ma się jedyny w swoim rodzaju kontakt z naturą. Jego najdłuższą trasą była motocyklowa wyprawa do Rzymu trzy lata temu. Jest w świetnej formie i nie zamierza rezygnować z rajdów na swoim motorze marki Yamaha.

Pan Jan (76 l.) zadziwia energią i witalnością. Od wejścia zaraża dobrym humorem, sypie dowcipami i anegdotami. Uważa, że człowiekowi wesołemu łatwiej iść przez życie. W salonie na półce stoją równiutko ustawione trofea – nagrody za uczestnictwo w rajdach dla "najstarszego seniora". W tym roku przypada okrągła rocznica – pan Jan jeździ na motorze już od 50 lat.

Smykałkę do majsterkowania wyniósł prawdopodobnie z rodzinnego domu. Pamięta, że jeszcze w Wilnie, z którego pochodzi, naprawiał i przerabiał rowery, ulepszając je nieustannie. Wyjechał z tego miasta w 1946 roku w wieku 8 lat, tylko z mamą.

– Tata wojnę spędził w obozie jenieckim w Tylży. Niestety, nie wrócił już do domu. Oficjalna wersja jest taka, że z innymi żołnierzami próbowali uciec i zginęli na linii wysokiego napięcia. Prawdy nigdy z mamą nie poznamy – mówi.

Jakie zachował wspomnienia z Wilna? Bardzo smutne. Mieszkali z mamą w budynku Dyrekcji Kolei. Pamięta ustawione na nim i strzelające seriami działa oraz naloty samolotowe.

Najpierw przyjechali do Torunia, a następnie udali się do wujka w Gdańsku. Pan Jan, chcąc nie chcąc, musiał szybko wydorośleć.

Po 20 latach wrócił do Wilna, by spotkać się ciotkami i wujami. Wspomina ich z rozrzewnieniem:

– To sama dobroć, w czystej postaci, nigdy nie spotkałem tak życzliwych ludzi – mówi. Jego dom, choć mocno zrujnowany, nadal stał w tym samym miejscu. Spotkał tam dawne sąsiadki.

– Jedna z nich, wiekowa Litwinka, od razu mnie poznała: "Pamiętam pana dobrze", powiedziała. "Był pan bardzo niegrzeczny, bił pan rózgą mojego koguta". Rzeczywiście, byłem dość niesfornym dzieckiem – śmieje się do rozpuku.

Pierwszy skuter

Na myśl o pierwszym motorze, a właściwie skuterze, pan Jan szeroko się uśmiecha.

– To był piękny biały peugeot. Krawiec z naszej dzielnicy kupił go dla swojego syna, ale biznes mu nie szedł i postanowił go sprzedać. Tym sposobem stałem się szczęśliwym nabywcą tej niezwykłej maszyny. Muszę przyznać, że budziłem sensację. Na polskich drogach w latach sześćdziesiątych takie skutery były rzadkością – dodaje.

Wspomnienia o skuterze nieodłącznie wiążą się z żoną pana Jana, panią Emilią. Są już 50 lat po ślubie, jej pojawienie się w życiu pana Jana zbiegło się więc niemal z pojawieniem się skutera. Oboje poznali się na potańcówce w Orbisie w Gdańsku. Kolega przyszedł z panią Emilią, ale ona zdecydowanie wolała tańczyć z panem Janem.

– Nigdy nie zapomnę, jak podjechałem po Emilię do pracy na moim skuterku. Chciałem zaimponować jej i jej koleżankom. A tu pech! Maszyna zgasła i nie chciała odpalić. Taki wstyd! – śmieje się pan Jan.

Po ślubie zwiedzili niemal całą Polskę, na motorze oczywiście. Pakowali namioty oraz materace i wyruszali na podbój gór i jezior. Dziś pani Emilia zapytana, czy nadal jeździ z mężem na motorze, odpowiada z uśmiechem:

– Oj, ja już się w życiu najeździłam.

Gdy dzieci przyszły na świat, na wycieczki jeździli ukochanym wartburgiem. Przez 10 lat pod rząd odwiedzali Bieszczady!

Praca i pasja

Dla pana Jana nigdy nie było rzeczy niemożliwych. Jednocześnie kończył wieczorowe studia na Politechnice Gdańskiej, pracował i zajmował się rodziną. Został inspektorem w Urzędzie Dozoru Technicznego – jego zadaniem było sprawdzanie dźwigów. Bez problemu wdrapywał się na strzeliste żurawie w porcie gdańskim, by zbadać, czy można z nich bezpiecznie korzystać.

Pan Jan ciężko pracował i się uczył, ale zawsze znajdował czas na realizację motocyklowej pasji. Starał się jednak tak umiejętnie godzić wszystkie dziedziny życia, by nikt z członków rodziny nie był poszkodowany.

Przeszedł na emeryturę w 2004 roku, ale nadal "dorabiał". Nie widziało mu się życie bez aktywności zawodowej. Chętnie chodził na przeglądy i pomagał kolegom. Oczywiście, jeśli miejsce kontroli znajdowało się niezbyt daleko, zawsze jechał tam na motorze.

Piętnaście lat temu za oszczędności pan Jan kupił sobie wymarzoną czerwoną yamahę. Pewnego dnia przyjechał na przegląd na swoim wspaniałym motorze. Kiedy koledzy zobaczyli fantastyczną maszynę i ubranego w skóry motocyklistę, od razu stwierdzili:

– Chyba musisz robić duże wrażenie na dziewczynach, gdy pojawiasz się na motorze.

– A owszem, niektóre panie uśmiechają się na mój widok. Niestety, uśmiech im schodzi z twarzy, gdy zdejmuję kask i okazuje się, że już nie jestem przystojnym młodzieńcem – odpowiada żartem pan Jan.

Wyprawa życia

Ale jazda na motorze według pana Jana jest wymarzonym sportem dla seniora. W 2011 roku koledzy motocykliści zorganizowali wyprawę do Rzymu, na uroczystości beatyfikacyjne Jana Pawła II. Nie miał wątpliwości, że podoła trudom podróży, choć w obie strony jest to kilka tysięcy kilometrów! I rzeczywiście, choć był jak zwykle najstarszym uczestnikiem wyprawy, kondycja go nie zawiodła. Spotkała go natomiast inna niespodzianka. W Rzymie panowała letnia aura i pan Jan wyjeżdżał ze Stolicy Apostolskiej w dżinsowej kurtce i sandałach. Gdy wjechał w rejon Alp, temperatura spadła poniżej zera.

– Zbliżał się wieczór. Cały zesztywniałem, niemal straciłem władzę w dłoniach i nie czułem stóp. Pomyślałem: "Dziadku, leżysz, nie dasz rady dalej jechać". Na dodatek wszystkie knajpki były już zamknięte. Zatrzymałem się przy małej kawiarni, zgrabiałymi rękami zastukałem w szybę i błagałem po angielsku o herbatę. Mężczyzna otworzył kawiarenkę specjalnie dla mnie, zrobił herbatę i polał czegoś mocniejszego na rozgrzewkę. Uratował mi życie – mówi z uśmiechem pan Jan.

To nie był jednak koniec przygód. Z kolegami umówili się pod Zakopanem, u znajomego bacy. Spędzili tam noc, a rano kolejna niespodzianka – za oknami biało.

– W maju nasypało 30 cm śniegu. Pomyślałem, że nadam motor na bagaż i wrócę pociągiem. Ale zobaczyłem, że koledzy dziarsko zbierają się do odjazdu, więc i ja ruszyłem. Okazało się, że po godzinie nie było śladu po śniegu. Już nigdy więcej nie przeżyłem takiej przygody – relacjonuje.

Mikołaje na motorach

Pan Jan bierze udział w corocznych zjazdach motocyklistów w Supraślu i jest ich najstarszym uczestnikiem. Podobnie na imprezie charytatywnej "Mikołaje na motorach". Nasz bohater ma strój św. Mikołaja, dokłada co roku cegiełkę na dożywianie ubogich dzieci z Pomorza i w mikołajowym stroju uczestniczy w grudniowej paradzie. Co roku zdobywa również statuetkę dla "najstarszego uczestnika zjazdu".

– To dla mnie ogromny zaszczyt i przyjemność – mówi.

Pan Jan zadziwia nienaganną sylwetką i szczupłą figurą.

– Czy dbam o dietę? – pytaniem odpowiada na pytanie. – Nie bardzo, staram się jeść dużo warzyw i trzymać jednej zasady: wstawać od stołu głodnym. Ale na ogół nie odmawiam sobie tego, na co mam ochotę. Kiedyś w Kościerzynie sprawdzaliśmy dźwigi w fabryce przetworów mięsnych. Uraczyli nas tam tak wspaniałymi wyrobami, że nie mogłem się ich najeść. Smak tamtejszych kiełbas pamiętam do dziś. Potem jednak bardzo odchorowałem tę ucztę. Od tej pory staram się jeść małymi porcjami – wyznaje pan Jan.

By zachować sprawną głowę, pan Jan grywa w brydża w Internecie. Warto dodać, że świetnie sobie radzi z obsługą komputera, swobodnie surfuje po sieci, rozmawia z wnukami na Skypie.

Uważa, że emerytura to nie koniec życia, lecz początek wspaniałej przygody.

Aldona Kaszubska

Joanna Kołodziejczak

Psycholożka i terapeutka

Pan Jan Dubrowski (76 l.), najstarszy motocyklista na Pomorzu, ujmuje i zachwyca poczuciem humoru i dystansem do siebie. Sam mówi, że wesołemu człowiekowi łatwiej iść przez życie, sypie anegdotkami, chętnie pomaga dzieciom. Najprawdopodobniej te właśnie cechy (poczucie humoru i dystans do siebie) pomogły mu przetrwać koszmar wojny i dorastanie bez ojca, a także zdecydowanie ułatwiają mu kontynuowanie pasji motocyklowej w wieku ponad 70 lat. Bo wyprawę życia do Rzymu odbył przecież po swoich 73. urodzinach.

Humor poprawia działanie układu immunologicznego i sercowo-naczyniowego, dając odporność, witalność i energię, oraz pomaga przeżywać i interpretować codzienne wyzwania jako mniej stresujące, bo zapewnia potrzebny dystans. Humor umożliwia także skuteczne i zadaniowe rozwiązywanie problemów oraz znacząco zwiększa szanse na otrzymanie wsparcia i akceptacji – sympatycznym ludziom chętniej się pomaga. Pan Jan podejmuje kolejne wyzwania, bo wierzy, że sobie z nimi poradzi, albo spotka ludzi, którzy mu pomogą.