Biblioteka pana Jana

"Kocham Was takich, jakimi jesteście: pięknych, żwawych, ciekawskich (...). I Ciebie kocham, właśnie Ciebie. Życzę Ci, byś rósł zdrowo i szczęśliwie" – takimi słowami Jan Urbanik (72 l.), mieszkaniec Gdańska-Stogów, przemawia do dzieci, które trafiają do jego Biblioteki Społecznej. Każde dziecko jest dla niego wyjątkowe i chce, żeby tak się czuło w tym niezwykłym miejscu.

Choć trudno w to uwierzyć, bibliofilska pasja pana Jana zrodziła się w kurnej chacie w okolicy Rymanowa w Beskidzie Niskim. Na co dzień mały Jasiek trudnił się pasaniem krów, jego tata uprawiał ziemię, a mama pomagała tacie, jednak każdą wolną chwilę poświęcała teatrowi amatorskiemu. To dzięki niej już jako chłopiec poznał Fredrę, Moliera, Szekspira. Z czasem rodzice przyjęli pod swój dach starszą, samotną babkę Nowotarską wraz z księgozbiorem po uczących się dzieciach, które zabrała jej gruźlica i wojna.
– Księgozbiór naszej babci zawierał głównie podręczniki. Do 14. roku życia z braku innych książek opanowałem szkolną wiedzę na kilka lat do przodu. Podręczniki wydały mi się szalenie ciekawą literaturą. Książki czytałem przy naftowej lampce – wspomina pan Jan.

Księgozbiór się rozrasta

Po szkole znalazł pracę w zakładach chemicznych w Oświęcimiu. Za pierwsze zarobione pieniądze kupił książki. Gromadzenie księgozbioru zaczął od literatury pięknej, albumów oraz pozycji o historii i kulturze ojczystej, a także od encyklopedii i atlasów.
– Co miesiąc odkładałem z wypłaty kwotę potrzebną na jedzenie. Za resztę kupowałem książki. Śledziłem wszystkie nowości wydawnicze. Kiedy w księgarni pojawiała się bardzo interesująca pozycja, a ja już nie miałem pieniędzy na książki, wówczas podbierałem z budżetu na jedzenie. Zdarzało się, że głodowałem kilka dni w miesiącu – opowiada pan Jan.
Koniec głodówek, jak dodaje żartem, nastał wraz z ożenkiem. Śliczną dziewczynę w czerwonej bluzce pan Jan zobaczył na zebraniu związkowym w Gdańskich Zakładach Nawozów Fosforowych, w których zaczął pracę w 1968 roku. Zapytał swego szefa, kim jest "ta pani w czerwonym", a on odparł: "To pani Ula z księgowości, ale niech pan sobie nie zawraca głowy, ona we wrześniu wychodzi za mąż".
– Wyszła za mąż w grudniu, ale za mnie – mówi z uśmiechem pan Jan. – Niestety, moja pasja książkowa nieraz dała się żonie we znaki.
Pani Urszula również lubiła książki. Preferowała beletrystykę, a pan Jan gustował w literaturze z dziedziny historii, socjologii i filozofii. Łączyło ich zainteresowanie albumami z historii sztuki. Szczególnie lubili hiszpańskiego malarza Murillo. Do dziś pani Ula za najdroższą pamiątkę uważa album Murilla ze specjalną dedykacją męża: "Dla mojej ukochanej żony".

Mieszkanko pełne książek

Początkowo pani Ula godziła się na kupowanie książek bez ograniczeń, ale szybko się zorientowała, że zaczyna brakować na domowe wydatki. Zaczęła więc pozwalać tylko na – jej zdaniem – niezbędne zakupy. Pan Jan przez dwa lata ulegał żonie, ale pasja okazała się niczym nałóg. Zaczął znowu kupować książki, a "braki" musiał uzupełniać w antykwariatach. W tajemnicy przed panią Ulą zdobycze przechowywał w piwnicy lub u sąsiadek i wnosił do mieszkania dopiero wtedy, gdy żona wychodziła.
– Z czasem w naszym dwupokojowym mieszkaniu w Gdańsku książki wypełniały niemal każdy kąt. Były wszędzie – na regałach, pod parapetami, w pawlaczach. Część przechowywały usłużne sąsiadki – relacjonuje bibliofil.

Czas na otwarcie księgozbioru

Pan Jan podkreśla, że całe życie był pracownikiem fizycznym. Dwukrotnie podejmował pracę biurową, ale paradoksalnie okazywało się to kompletnie nieopłacalne, bo nie było czasu na czytanie. Stale pogłębiał wiedzę, czytając i... kupując nowe książki. Tym, czego się dowiadywał, chętnie dzielił się z dwoma synami, Piotrem i Pawłem. Gdy mieli 10 lat, pan Jan czytał im mity greckie po rosyjsku i po niemiecku i w ten sposób uczył ich języków. Dziś obaj pracują – Piotr jest prawnikiem w Warszawie, a Paweł handluje samochodami w USA. W sierpniu hobbystycznie zdobył kwalifikacje strażaka.
Od lat w panu Janie dojrzewała idea społecznego uniwersytetu otwartego. Gdy nadeszła emerytura, zrobił rodzinną naradę, co począć z książkami. Wiedział jedno – nie potrafiłby ich sprzedać, bo zna historię każdej z nich i z każdą wiążą się osobiste wspomnienia (mimo że to 12 tysięcy pozycji!). Poza tym wartość kolekcji jest większa od sumy wartości książek.
– Wspólnie z żoną i z synami wymyśliliśmy, że najlepszym pomysłem na spożytkowanie mojego księgozbioru będzie biblioteka społeczna – wspomina pan Jan.
Pierwszym krokiem było oddanie książek pod opiekę prywatnej uczelni Gdańskiej Wyższej Szkoły Administracji, ale pod warunkiem, że książki będą dostępne dla wszystkich. Pakowanie przy dzielnej pomocy żony zajęło kilka miesięcy. Niestety, szkoła udostępniła księgozbiór tylko studentom. Dlatego podczas promocji książki jednego z gdańskich pisarzy pan Jan, pozbawiony nadziei na znalezienie odpowiedniego lokalu na bibliotekę, ogłosił, że księgozbiór, któremu grozi rozproszenie, odda w dobre ręce. Wówczas podeszła do niego pewna pani, jak się okazało – asystentka prezydenta miasta:
– Nie pozwolimy rozproszyć księgozbioru, znajdziemy lokal na bibliotekę – obiecała.
I tak książki trafiły najpierw na przechowanie do Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej.

Razem w drużynie

Pan Jan niemal natychmiast zaczął werbować ludzi chętnych do zrealizowania idei. Grupa inicjatywna biblioteki z panem Janem na czele podczepiła się pod będące w likwidacji Stowarzyszenie Przyjazne Pomorze. Na początku 2008 roku otrzymało ono lokal po gabinecie kosmetycznym w gdańskiej dzielnicy Stogi. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na apel pana Jana o pomoc w organizowaniu biblioteki ogłoszony w lokalnych mediach odpowiedział gdański biznesmen, który ofiarował 30 tysięcy złotych. Dzięki tym pieniądzom został przeprowadzony remont biblioteki, starczyło też na roczną opłatę za dzierżawę.
– Społecznikowską pasję wyssałem chyba z mlekiem matki. Życie nabiera sensu, kiedy pracuje się nie tylko dla siebie – zapewnia pan Jan.
Już z okazji Dnia Dziecka w czerwcu 2008 roku pan Jan i jego współpracownicy udostępnili dzieciom 6 komputerów podłączonych do Internetu. Zasada korzystania z nich jest prosta – każde dziecko musi przepisać i sformatować tekst. Pierwsze pół godziny jest za darmo, a za następne trzeba zapłacić 2 zł za godzinę. W lipcu otwarta została czytelnia, a miesiąc później wypożyczalnia.

Świetlica z dobrym słowem

Szybko jednak się okazało, że dzieci trafiają do biblioteki nie tylko po to, by wypożyczyć czy przeczytać książkę. Pan Jan otoczył je niemal ojcowską opieką, wsłuchując się w to, co mówią, i pomagając w problemach. Okazało się, że dzieci mają kłopoty z nauką, ruszyły więc szeroko zakrojone zajęcia edukacyjne: plastyczne, matematyczne i językowe oraz rytmika. Emerytowany profesor prowadzi zajęcia "przyjemne i pożyteczne", czyli eksperymenty z chemii i fizyki. Pan Jan zaczął też organizować wieczory czwartkowe – rozmowy z ważnymi osobami: pisarzami, politykami, poetami i naukowcami – oraz koncerty, głównie uczniów szkoły muzycznej. Było ich 150 w ciągu trzech lat!
– Jestem tu na trzech etatach: dyrektora, właściciela księgozbioru i prezesa stowarzyszenia. Pracuję od 6.00 do 22.00, codziennie, bez urlopu. Choć czasem bywam zmęczony, ta praca daje mi dużo radości. Gdy odwiedzają nas "nasze dzieci" już jako nastolatkowie albo zostają naszymi wolontariuszami, wiem, że ten trud ma sens – wyjaśnia pan Jan.
Czy to sposób na emeryturę? Dla pana Jana jest nim na pewno pozytywne spojrzenie na świat, niepoddawanie się mimo trudności finansowych (walki o przetrwanie biblioteki), mimo niełatwych chwil. Jego optymizm udziela się innym pracownikom. Dorota Kaczmarek, wiceprezes stowarzyszenia, wyreżyserowała już kilka przedstawień (między innymi "Nie igraj, seniorito", listy miłosne Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory), w których grają mieszkańcy Stogów.
– Zrobiłem społeczny eksperyment i mam nadzieję, że się uda. Naszą ambicją jest, by dzieci przekraczające nasz próg wychodziły od nas lepsze, mądrzejsze i szczęśliwsze, a dorośli – optymistyczniej nastawieni do świata, w którym i od nas coś zależy. Mam nadzieję, że w ten sposób budujemy lepszą przyszłość – podsumowuje pan Jan.

Aldona Kaszubska

Joanna Kołodziejczak

Psycholożka i terapeutka

Pan Jan miał niebywałe szczęście, że żona i synowie wsparli jego lekko nałogową pasję gromadzenia książek. Mógł przecież usłyszeć ultimatum: "książki albo rodzina" i nie wiemy, co by wtedy wybrał. A przecież jego hobby było kosztowne, a ponadto powodowało brak miejsca w dwupokojowym mieszkaniu. Bliscy pewnie nieraz mieli dosyć tych wszechobecnych książek. Ale rodzina dała mu wsparcie. Potem znalazł zrozumienie również u asystentki prezydenta Gdańska i mógł zachować cały swój księgozbiór w całości oraz stworzyć Bibliotekę Społeczną. A przecież to było jego marzenie i pani asystentka wcale nie musiała mu pomagać w jego realizacji. Wsparcie i wiara przyjaznych osób są prawdziwym skarbem, pomagają nabrać rozmachu i energii, sięgać po to, co dotychczas wydawało się nieosiągalne, przekraczać kolejne etapy realizacji marzenia, wdrażać w życie odważnie pomysły. Motywacją pana Jana nigdy nie była chęć zysku, ale pragnienie podzielenia się z innymi tym, co było dla niego źródłem szczęścia. Dlatego ten eksperyment społeczny zdecydowanie się udał.