Na skrzyżowaniu medycyny i sztuki

Zastanawiał się nad wyborem polonistyki, chemii czy szkoły morskiej, a zdecydował się na... Akademię Medyczną. Nigdy nie żałował tej decyzji. Jako lekarz przemierzył i przepłynął kawał świata, a swoje fascynacje morzem, przyrodą i człowiekiem przelewał na papier, pisząc wiersze, a także malując i fotografując. Mimo osiągnięcia wieku emerytalnego, nadal jest bardzo aktywny zawodowo i artystycznie. Bez tego nie wyobraża sobie życia.

Profesor Bogdan Jaremin urodził się we Lwowie, a od 1991 roku mieszka w Gdyni. Zanim tu osiadł na stałe, "pomieszkiwał" w kilkunastu różnych miejscach na świecie.
– Uciekaliśmy ze Lwowa w momencie ponownego wkroczenia Armii Czerwonej. Mój dziadek zginął w więzieniu NKWD i wiedzieliśmy, że i nas może to spotkać. Nie czekaliśmy więc, tylko przemieszczaliśmy się na zachód – opowiada.
Najmilej wspomina pobyt w miejscowości Rajskie w Bieszczadach.
– To jest moje rajskie wspomnienie – uśmiecha się profesor. – Choć miałem wtedy zaledwie 4–5 lat, to pamiętam wycieczki nad San, lasy, klasztor sióstr miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, gdzie przez jakiś czas mieszkaliśmy.
Potem przenieśli się do Krakowa, a następnie na Warmię i Mazury, by w końcu na dłużej osiąść w Elblągu. Tam Bogdan kończył szkoły. Potem jako 17-latek przeprowadził się do Gdańska. Tu znowu trudno mu było zagrzać miejsce. Profesor wylicza, że osiem razy zmieniał adres zamieszkania! W końcu osiadł w Gdyni, która – jak mówi – jest dla niego miastem mitycznym. Poświęcił jej nawet jeden z tomików swoich wierszy pod tytułem "Tam i tu", który ukazał się w 2012 roku.

Rajskie życie

Pochodzi z polsko-ukraińskiej rodziny, z artystycznym zacięciem. Ojciec był grekokatolikiem, postacią bardzo zasłużoną dla krzewienia wiary, rzecznikiem pojednania polsko-ukraińskiego. Za szczególne osiągnięcia na tym polu otrzymał medal Cyryla i Metodego z rąk arcybiskupa Józefa Życińskiego. Profesor wspomina ojca jako niezwykle dobrego i ciepłego człowieka. Mama wprawdzie nie miała wyższego wykształcenia, ale interesowała się muzyką i sztuką. Zaszczepili to jej rodzice, czyli dziadkowie pana Bogdana, którzy byli bardzo wykształconymi ludźmi. Pracowali jako nauczyciele. Dziadek był także dyrektorem szkoły, w której uczył.
Siostra profesora Jaremina, z wykształcenia filolog, rysuje, maluje, pisze i publikuje.
– Jej specjalność to akmeizm, czyli pewien kierunek w poezji rosyjskiej. Siostra jest bardzo bliska rozumienia poezji, nawet za bliska – żartuje pan Bogdan. – Jako osoba sprawna w krytyce literackiej i teorii budowy utworu literackiego w pewnym momencie strasznie krytykowała moje utwory. Pewnie miała rację, ale tak mnie zraziła, że przez parę lat w ogóle niczego nie napisałem.
Za to próbował naśladować siostrę w malarstwie, co całkiem nieźle mu wychodzi. Ma nawet na koncie kilka zagranicznych wystaw, a zdarzało mu się na obrazach nieźle zarobić. W jego domu w Gdyni wiszą dzieła m.in. pana Bogdana, jego siostry i córki, która także ukończyła ASP.
– Malarstwo jednak ma to do siebie, w przeciwieństwie do pisania, że nie pozwala na chwilowe podejście do płótna, rysunku, sztalugi, wymaga bowiem wielogodzinnego ślęczenia i powracania do niego. Więc są tylko czasami takie okresy, kiedy można sobie na to pozwolić. Natomiast w poezji można wykorzystać każde 5 minut, kiedy człowiekowi przychodzi coś do głowy – tłumaczy. – Moja córka też jest wykształcona malarsko. A po ukończeniu ASP zrobiła jeszcze dyplom z... weterynarii. Jest więc, podobnie jak ja, "zlepkiem" medycyny i sztuki.

Fascynacja poezją

Poezją zainteresował się jeszcze w szkole średniej.
– W 1957 roku ukazało się w końcu, jako znak politycznej odwilży, zebrane wydanie Gałczyńskiego. To była moja pierwsza fascynacja, która tak naprawdę trwa do dzisiaj. Poświęciłem mu nawet dwa wiersze – tłumaczy profesor. – Fascynował mnie też Kochanowski, pisałem o nim pracę maturalną.
W ubiegłym roku powstał m.in. tom wierszy zatytułowany "Treny lipca", który jest zbudowany na pomyśle zaczerpniętym z "Trenów" Kochanowskiego, z odwołaniem do jego wersyfikacji i nastroju, a poświęcony pamięci zmarłej przed kilku laty pani Anny, żony pana Bogdana.
Poezją zajmuje się dlatego, że jest człowiekiem, który ulega presji pochwycenia ulotności życia.
– Nie piszę regularnie – wyjaśnia. – Bywa tak, że mam okresy wielomiesięcznego przestoju, ale są też takie chwile, w których znajduję się pod tak przemożnym wpływem konieczności pisania, że zasiadam przy biurku, choćby był to środek nocy.
Do tej pory opublikował 12 tomów poetyckich.
– Nie jest to szczególnie zauważane, ale ja nie skarżę się na to – śmieje się Bogdan Jaremin. – Z perspektywy czasu uważam, że niektóre tomiki nie powinny się pojawić albo trzeba by je uszczuplić. Uważam, że teraz zaczynam pisać bardziej dojrzale. To jest to, co z reguły mówi się o poetach – kiedy mija ich młodość, to okazuje się, że starość poety jest dużo lepsza. Nie zanika wrażliwość, a pojawia się dojrzałość. Nie zanika naiwność spojrzenia, a pojawia się jakiś akcent mądrości i doświadczenia.
Pisze głównie o emocjach, czasami także o sprawach społecznych, o sprzeciwie wobec pewnych mechanizmów, o metafizyce, przemijaniu i o śmierci, odnosząc się do upływającego czasu. W jego twórczości sporo jest marynistyki, która spokojnie mogłaby stanowić zupełnie osobny zbiór poezji.

Medycyna: życiowy wybór

Długo nie wiedział, co chce robić w życiu. Myślał o polonistyce, potem – o szkole morskiej, a jeden z nauczycieli zachęcał go nawet, żeby poszedł na chemię. Koledzy, studenci medycyny, namówili go, żeby zaczął studiować ten właśnie kierunek. Nigdy nie żałował tej decyzji.
– Medycyna, którą ja zaczynałem, różniła się od obecnej. Ofiarowała dużo rzeczy, które były związane z humanistyką, odpowiednim podejściem do drugiego człowieka – tłumaczy profesor Jaremin. – Myślę, że literatura i poezja dają taki background, takie tło do tego rodzaju działalności. I nawet sobie nie wyobrażam, by być dobrym lekarzem, nie czytając, nie pisząc i nie ujawniając własnych przeżyć.
Akademię Medyczną w Gdańsku ukończył z dobrymi wynikami i nawet miał zamiar zostać na uczelni. Niestety, był źle "notowany" politycznie, co bardzo utrudniało mu start w życie zawodowe, a zwłaszcza wybór odpowiedniej specjalizacji. Nie przyjęto go na chirurgię, myślał więc o psychiatrii. Potem jednak nawiązał kontakt z Instytutem Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni i zaczął się starać o przyjęcie do kliniki chorób zawodowych i tropikalnych.
– Cały czas w sposób naturalny łączyło się to z różnymi wyjazdami. Najpierw na statkach, gdzie jako lekarz okrętowy pracowałem w sumie około 5 lat. Przez rok byłem w Paryżu, gdzie kończyłem podyplomowe studia z medycyny tropikalnej. Odbyłem też kilkumiesięczny staż w Senegalu, a podczas wojny iracko-irańskiej pracowałem w Iraku jako lekarz na budowie prowadzonej przez Polaków – wylicza.
Kiedy w 2003 roku Instytut został włączony do uczelni medycznej, dzisiejszego Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, został nauczycielem akademickim. Przez jakiś czas był przewodniczącym rady naukowej Instytutu, potem jego dyrektorem.
Przez wiele lat piastował funkcję redaktora naczelnego "International Maritime Health". Od 1970 roku jest też biegłym sądowym z zakresu medycyny pracy, chorób wewnętrznych i gastroenterologii.

Aktywna emerytura

Bogdan Jaremin nie widzi siebie w roli typowego emeryta. Jemu emerytura kojarzy się jedynie z regularnymi przekazami z ZUS. Nie wyobraża sobie jednak, że na tym miałby poprzestać.
– Jestem nadal czynny zawodowo. Choć nie jestem już redaktorem naczelnym, to nadal współredaguję pismo i oceniam napływające prace. Wciąż prowadzę też zajęcia ze studentami i kształcę lekarzy w zakresie medycyny pracy i medycyny podróży według mojego autorskiego programu – mówi.
Obecnie najwięcej czasu poświęca jednak sądom.
– Kiedyś usiłowałem policzyć, ile opinii sądowych udało mi się napisać. Wyszło około 10 tysięcy. Jest tego dużo, bo ekspertów niewielu, a praca niewdzięczna, gdyż często mija się z oczekiwaniami ludzi – tłumaczy profesor Jaremin.
A żeby jego życie nie polegało tylko na pracy zawodowej – pisze, maluje, fotografuje. Słucha też dużo muzyki.
– Kiedyś uczęszczałem do podstawowej szkoły muzycznej i grałem na pianinie. Ta umiejętność gry zanikła u mnie kompletnie, ale nieustannie słucham – opowiada.

Plany na przyszłość

Właśnie przygotowuje duży cykl poetycki. Prace nad tym przedsięwzięciem są już na ukończeniu.
– Dzisiaj już nie wypuszczę wiersza, którego w stu procentach nie jestem pewien. Czekam, wracam do niego. Musi się uleżeć, zapachnieć. Wymaga to bardzo często różnych poprawek, które wciąż nanoszę. Z danego zbioru na końcu trzeba wyrzucić rzeczy zbyteczne, a to jest zawsze najtrudniejsze – przekonuje. – W gruncie rzeczy piszę dużo i z pewną łatwością, co czasami sobie wyrzucam, gdyż potem wymaga to szalenie krytycznego czytania.
Profesor ma też inne plany na przyszłość.
– Nadal bardzo lubię podróżować. Niedawno razem z córką, wnuczką i siostrą byliśmy w Grecji. Bardzo lubię te rejony. Chciałbym pojechać jeszcze w jedno miejsce, w którym nigdy nie byłem – na Antarktydę. Może się uda?

Ewa Opiela

 

Bogdan Jaremin (ur. w 1942 r. we Lwowie), mieszkaniec Gdyni, lekarz, nauczyciel akademicki, profesor medycyny, biegły sądowy, autor 135 prac naukowych i kilku podręczników. Studiował medycynę w Akademii Medycznej w Gdańsku (1959–1965), a studia podyplomowe odbył w Paryżu (1975–1976). Pracował za granicą, m.in. przez 5 lat na statkach morskich. W latach 2008–2012 był dyrektorem Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Piastował funkcję redaktora naczelnego "International Maritime Health". Wydał 12 tomów poezji; drukował w "Literach", "Odrze", "Zeszytach Literackich", "Toposie". Jego twórczość była prezentowana w Programie 2 PR. Zdobywca I nagrody w konkursie o Złote Pióro Eskulapa (2004), nominowany do Nagrody Poetyckiej Orfeusz (2013).