Zbawcza… nuda

Terminy goniły, odbierałam telefon za telefonem ze świadomością, że powinnam być już na spotkaniu na drugim końcu miasta. Może dlatego SMS, który około godziny 15.00 przyszedł z telefonu Majki, wytrącił mnie z równowagi. "Umieram z nudów" – napisała moja współpracownica. "Może wpadniecie w sobotę?" Z obrzydzeniem skasowałam wiadomość.
– Jak ona mogła! – pożaliłam się późnym wieczorem koledze małżonkowi. – Przecież dobrze wiedziała, że idąc na urlop, zostawia mnie z tym całym bałaganem... I jeszcze idiotka ciężka żali się, że jej nudno. A kto jej kazał jechać na wakacje do odziedziczonej po dziadkach, położonej w głuszy chaty bez Internetu i ze słabym zasięgiem telefonicznym? Zawsze się szczyciła, że lubi aktywny wypoczynek. I to nie moja wina, że przez cały tydzień pada... Nie mam zamiaru dostarczać jej rozrywki pod koniec tygodnia. Zresztą muszę jeszcze popracować. Mam projekt na głowie.
– Skończyłaś? – mąż mówił z lekkim politowaniem. – Jesteś zmęczona, to marudzisz. Jeszcze przed tygodniem zachwycałaś się pomysłem Majki na totalne zresetowanie umysłu w środku lasu.
– To niech się resetuje, ale bez narzekania!
Złość przeszła mi w czwartek, a w sobotę wyruszyliśmy z małżonkiem na głęboką prowincję. Trochę mżyło, ale drewniany domek otoczony lasem wyglądał uroczo.
– Cudownie, że jesteście. – Maja bez makijażu, w kaloszach i żółtej kurtce sprawiała wrażenie dziesięć lat młodszej. – Gdyby nie pies, nie miałabym z kim porozmawiać... Czy wiesz, że czasem nawet dwa razy dziennie wsiadam do samochodu, by odezwać się do sklepowej w sąsiedniej wsi? Co mnie pokusiło, żeby marnować wymarzone wakacje w takiej głuszy...
Weszliśmy do chaty.
– A co to za cudeńka? – Mąż stanął w progu. – Kto to namalował?
Oparte o ścianę stały obrazy. A właściwie obrazki, a na nich domek wśród drzew, las z połyskującą taflą jeziora, pies zaglądający do studni...
– No, ja – speszyła się Maja. – Kiedyś trochę malowałam, potem już nie miałam czasu. A teraz, no wiesz, z nudów coś tam bazgrolę.
Wieczorem, siedząc przy kominku, niespiesznie rozmawialiśmy o pożytkach płynących z nudy.
– Przed kilkoma laty w Live Science ukazały się wyniki bardzo ciekawych badań – rzucił mąż, głaszcząc dalmatyńczyka Pirata. – Grupie ludzi zlecono, by wymyślili, do czego jeszcze mogą służyć kubki polistyrenowe. Część badanych musiała wcześniej przez 15 minut zajmować się mało pasjonującym przepisywaniem numerów z książki telefonicznej. No i wyszło, że kopiści byli o wiele bardziej kreatywni.
– Dlaczego? – zainteresowała się Majka.
– Nudne zajęcia pozostawiają więcej miejsca na śnienie na jawie. A to trening dla mózgu. Za to – tu mąż spojrzał na mnie znacząco – zbyt gorączkowe, obfitujące w ciągłą stymulację życie niszczy naszą kreatywność. Pamiętasz projekt, nad którym siedziałaś pół nocy?
O projekcie nie chciało mi się rozmawiać. Wisiał nade mną jak miecz Damoklesa. Za to przypomniałam sobie książkę "Radość lenistwa: jak przestać się spieszyć i żyć dłużej", którą kiedyś pokazała mi sąsiadka. Ewa mówiła, że lenistwo odmładza, a praca – zarówno fizyczna, jak i umysłowa – prowadzi do uwalniania wolnych rodników, odpowiadających za procesy starzenia się. No i człowiek, który nic nie robi, jest bardziej odporny na choroby.
– Już wiem, dlaczego tak dobrze wyglądasz – mruknęłam, popatrując na wypoczętą Majkę. – Muszę cię pocieszyć – ponoć ci, którzy się nudzą, żyją dłużej...
– Wrócę z urlopu, to ty weźmiesz wolne i się ponudzisz. – Maja podała mi lampkę wina.
– Może przyjedziecie do mojej chatki?
Niedzielne przedpołudnie spędziliśmy na całkowitym nicnierobieniu. Po powrocie do domu chciałam zabrać się za projekt, ale mąż wyciągnął mnie na spacer.
Projekt poprawiłam w poniedziałek. Od trzech dni siedzimy w chacie Majki. Koszmarna nuda.

Anna Chamier