Taśmy są częścią ciała

Z Marcinem Lijewskim, znanym piłkarzem ręcznym, rozmawiają Jacek Godek i Roman Warszewski.

Co zadecydowało o tym, że został Pan handballistą?

Mój ojciec był piłkarzem ręcznym. Uważał, że mam duży talent. Ja jednak, jako nastolatek, początkowo grałem w koszykówkę. Szło mi dobrze, ale ojciec ciągle mi powtarzał, że się marnuję. I w któreś wakacje namówił mnie, żebym pojechał na obóz z handballistami. Miał nadzieję, że w ten sposób przekonam się do piłki ręcznej. I rzeczywiście: spotkałem tam wtedy bardzo fajnych ludzi. Momentalnie się wciągnąłem i połknąłem bakcyla. Po powrocie poszedłem do mojego trenera od koszykówki i powiedziałem, że zmieniam dyscyplinę. Żałował, ale ja swojej decyzji nigdy nie żałowałem.

Piłka ręczna stała się Pana życiem...

Rozwijałem się jak torpeda. Okazało się, że rzeczywiście mam talent – ojciec się nie pomylił. Piłkę ręczną miałem w genach. Już po roku zainteresowało się mną gdańskie "Wybrzeże" i z Wielkopolski, skąd pochodzę, przeniosłem się do Trójmiasta.

Potem długo grał Pan w Niemczech.

I był to świetny okres w mojej karierze, bo – jeśli chodzi o poziom ligi i szkolenia – Niemcy wtedy zdecydowanie przodowali na świecie. Grałem mecze, o jakich moi koledzy, którzy zostali w kraju, mogli tylko marzyć. A ja miałem to na co dzień.

To, że piłka ręczna jest tak kontuzjogenna, nie było zniechęcające?

Każda dyscyplina sportu ma swoją specyfikę. Piłka ręczna rzeczywiście nie jest dla mięczaków. Gra jest bardzo ostra, szybka, często odbywa się w zwarciu. Nie mamy żadnych osłon, żadnych kasków ani ochraniaczy. Nie ma amortyzacji. Z całym impetem wpadamy na siebie, aż trzeszczą kości... i gramy dalej. Coś pięknego. To prawie boks.

Kontuzji nie brakuje...

Rzeczywiście. Ale najczęściej nie są to kontuzje złośliwe, to warto zaznaczyć. Jeśli do nich dochodzi, zawsze są one wynikiem gry, walki. Inaczej niż w piłce nożnej, specjalnie staramy się nie faulować. I to jest piękne. W tym sensie piłka ręczna jest grą dżentelmenów. Każdy wie, że gdyby złośliwie zaatakował przeciwnika, mógłby go pozbawić możliwości wykonywania zawodu. Bo handball to przecież nasz zawód. Każdy zdaje sobie sprawę, że kij ma dwa końce... Wszyscy wiedzą, że jeśli ktoś próbowałby faulować złośliwie, szybko zostałby wyeliminowany.

Do jakich kontuzji dochodzi najczęściej?

Zwykle są to obicia, otarcia, stłuczenia, skręcenia, niekiedy złamania, zerwania więzadeł. Rodzajów urazów jest bardzo wiele. Zdarzyć się może praktycznie wszystko. Czasami nawet złamany nos czy wstrząs mózgu.

Kontuzje często wyłączają Pana z gry i z treningu?

Owszem, zdarza się, choć o ile to tylko możliwe, stosuję różne środki zaradcze i następstwa urazów staram się minimalizować, bo chcę jak najwięcej grać.

Jakie środki Pan stosuje?

Różne. Fizjoterapię, masaże. Często korzystam z pomocy fizykoterapeutów, którzy naklejają różnokolorowe taśmy – tapes – przynoszące ulgę i neutralizujące ból.

Taśm używa Pan chyba od niedawna?

W Polsce są stosowane od niedawna, ale za granicą, na przykład w Niemczech, spotkałem się z nimi już dużo wcześniej. Są tam w użyciu od jakichś dziesięciu lat. Początkowo nie wiedziałem, co to jest. Myślałem, że to jakieś ozdoby, gadżety. Zainteresowałem się nimi, gdy dowiedziałem się, że dzięki nim, po wielu kontuzjach, można albo skrócić, albo wręcz wyeliminować przerwy w treningach.

One naprawdę pomagają?

Oczywiście. Jeśli są przyklejone prawidłowo, zwykle przynoszą natychmiastową ulgę.

Zna Pan mechanizm ich działania?

Nie do końca. To pozostawiam już specjalistom. Dla mnie jest ważne jedno: że one naprawdę działają. Że dzięki nim mogę trenować i grać w sytuacjach, w których bez nich nie mógłbym tego robić. Taśmy praktycznie stają się częścią ciała.

A na jakie kontuzje najczęściej je Pan stosuje?

Na naciągnięcia, stłuczenia, skręcenia, bóle przeciążeniowe, nadwerężenia. Wachlarz zastosowań jest niezwykle szeroki.

A skuteczność?

Jest bardzo wysoka i – co dla mnie jako zawodnika jest szczególnie ważne – praktycznie natychmiastowa. Dobre jest to, że taśm nie trzeba zmieniać codziennie, że można je przyklejać raz na kilka dni; że przez to, że są wodoodporne, można się w nich myć i wchodzić pod prysznic.

Mówi to Pan jako zawodowiec. A – Pana zdaniem – amatorzy też mogą te taśmy stosować?

Jak najbardziej. Myślę, że są one przydatne dla amatorów nawet w jeszcze większym stopniu niż dla zawodowców. Profesjonaliści są bowiem przyzwyczajeni i – można tak powiedzieć – w pewnym sensie przystosowani do kontuzji i urazów. Mają inaczej rozwinięte mięśnie. Są bardziej odporni. Natomiast u amatorów każda kontuzja zwykle urasta do wielkiego problemu. Taśmy kinezjologiczne mogą więc być dla nich prawdziwym wybawieniem.

Dzieci też mogą je stosować?

Jak najbardziej. W Niemczech wielokrotnie widziałem roześmianych, ćwiczących juniorów obklejonych różnokolorowymi taśmami.

W czasie mistrzostw świata w piłce ręcznej, które w tej chwili odbywają się w Katarze, też widać wielu mocno nimi "przyozdobionych" zawodników.

Tak, i proszę zauważyć, że praktycznie codziennie widać więcej tych taśm.

Bo z dnia na dzień przybywa kontuzji?

Właśnie, a taśmy pomagają i przynoszą ulgę w bólu.

Kolor ma znaczenie?

Moim zdaniem nie, choć wielu zawodników preferuje czarny.

Dlaczego?

Mówią, że dobrze im się komponuje z włosami i ze strojami.

Dziękujemy za rozmowę!