20 lat dobrego zdrowia

Banino, miejscowość tuż koło gdańskiego lotniska. Podjeżdżam pod biały dom za białym płotem. Jest prawie godzina 11, a więc tak jak się umówiliśmy. Uchylam furtkę i dzwonię do drzwi. Raz, drugi. Nic. Tylko jakieś pieski zza drzwi ujadają na intruza. Wracam więc na drogę i chwytam za telefon. Dzwonię. W komórce słyszę jej głos. – Pani Bożeno – mówię – chyba jestem na miejscu i dzwonię do drzwi... – Ach, już idę – odpowiada – już otwieram. Bo tam, gdzie pan dzwoni, mieszka syn, a my tu obok. Właśnie z piekarnika wyjęłam szarlotkę...

Za chwilę się pojawia. Ta sama drobna, uśmiechnięta postać, którą znam sprzed (liczę...) 17 lat! Nic się nie zmieniła!

Niezwykła historia

Przed dwudziestu laty pani Bożena poczuła ćmiący ból w jamie brzusznej. Jako pielęgniarka na wszelkie takie objawy była szczególnie wyczulona. Pod palcami wyczuła zgrubienie. „Niedobrze” – pomyślała. „To pewnie guz na jajniku”. Poszła do lekarza. – Nie, to guz jelita grubego – dowiedziała się już nazajutrz. – Nie ma wyjścia, trzeba operować.

A po operacji czekało ją sześć sesji chemioterapii.

Było to w roku 1999. Miała 49 lat. „Już nie pamięta, jaka była jej pierwsza myśl i czy się przeraziła – w 2002 roku pisałem o niej w książce »Żyję dzięki vilcacorze«. – Znała to wszystko bardzo dobrze, właściwie aż za dobrze, przeszło 20 lat pracowała w służbie zdrowia. Najwięcej czasu przepracowała w szpitalu psychiatrycznym, ale onkologię też poznała od podszewki.”

– Operacja miała miejsce w maju 1999 roku – opowiadała mi w roku 2002. – Udała się, rana szybko się goiła. Przerażała mnie jednak myśl o chemioterapii. Wiedziałam, jak potrafi wyniszczać ludzi, ile może wyrządzić złego.

Wtedy sięgnęła po vilcacorę. Jeszcze w szpitalu przeczytała książkę „Vilcacora leczy raka”. Męża i jednego z synów wysłała na spotkanie z o. Edmundem Szeligą, który akurat wtedy gościł na Wybrzeżu. Uzyskała potwierdzenie, że vilcacora może bardzo skutecznie osłabić negatywne skutki chemioterapii, a niekiedy nawet w całości je wyeliminować. Postanowiła spróbować.

Wiedziała, że vilcacorę powinna przyjmować w przerwach między sesjami chemioterapii. – Czekałam na nie jak na zmiłowanie Boskie – opowiadała mi, gdy zbierałem materiały do książki „Żyję dzięki vilcacorze”. – Bo chemioterapia działa na mnie bardzo niedobrze. Traciłam równowagę, miałam zawroty głowy, na podniebieniu pojawiła mi się grzybica. W mojej pielęgniarskiej praktyce widziałam wiele reakcji na chemioterapię, ale tak ciężkiej jak moja nie pamiętałam.

Po zażyciu vilcacory reakcja organizmu była bardzo wyraźna. Negatywne skutki chemioterapii szybko zaczęły ustępować. Poczuła się – jak to wtedy określiła – „niczym Feniks wstający z popiołów”.

W roku 2002 pisałem: „Wielką różnicę w jej samopoczuciu zauważyła też rodzina i znajomi. Gdy – przebywając na zwolnieniu – odwiedzała koleżanki ze szpitala, wszyscy dziwili się, że jest w tak znakomitej formie. Kiedy wspominała o vilcacorze, jako środku łagodzącym efekty uboczne chemioterapii, okazało się, że wiele osób słyszało o takim jej działaniu. W tym czasie, w szpitalu, opakowania z vilcacorą pielęgniarki znajdowały (…) na stolikach wielu chorych”.

Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Żyj Długo".