Nie tylko dla orłów

W Europie podbija miejskie parki. W Stanach Zjednoczonych króluje na polach namiotowych. Slackline to całkiem nowa dyscyplina sportu, która nie tylko jest widowiskowa, lecz także poprawia kondycję i nastrój.

Jeszcze niedawno chodzenie po linie kojarzyło się wyłącznie z cyrkowymi popisami, podczas których linoskoczek wędrował w skupieniu po linie rozciągniętej, hen, pod dachem namiotu, a widzowie wstrzymywali oddech, obserwując każde zawahanie śmiałka. Dziś chodzenie po linie też przykuwa uwagę, ale jest całkowicie bezpieczne, bo lina, a właściwie specjalna taśma, jest zawieszona znacznie niżej.

Na łańcuchu

Slackline (ang. luźna lina) od 2010 roku jest oficjalnie uznawany za sport, ale to jedna z wielu dyscyplin, które narodziły się ze zwykłego wygłupu. W 1979 roku dwaj amerykańscy wspinacze – Adam Grosowsky i Jeff Ellington – skończyli właśnie wyprawę do doliny Yosemite. Na parkingu położonym u stóp formacji skalnej El Capitan czekali na autobus, który miał zabrać ich do domu. A ponieważ mieli dużo czasu, z nudów próbowali chodzić po okalającym parking łańcuchu. Zajęcie okazało się na tyle wciągające, że po powrocie do domu kontynuowali zabawę, wykorzystując rozpięte między drzewami liny wspinaczkowe. Te jednak były zbyt niewygodne, ostatecznie więc sięgnęli po taśmę transportową – taką, jakiej używa się między innymi do zabezpieczenia przewożonych ładunków. Dwaj prekursorzy nowej zabawy wkrótce znaleźli naśladowców i tak narodziła się dyscyplina, która dziś niemal obowiązkowo towarzyszy Amerykanom podczas rekreacji. W USA nie ma podobno pola namiotowego, na którym nie byłoby rozwieszonej ogólnodostępnej taśmy do slackline.

Parkowe ewolucje

Ze Stanów kilka lat temu moda na spacery po linie trafiła do Europy i zaczęła podbijać kolejne rejony Starego Kontynentu. Było to o tyle łatwe, że do uprawiania slackline wystarczy bardzo niewiele – wygodne buty z cienką podeszwą, kawałek specjalnej taśmy, a do tego dwa punkty zaczepienia i w miarę miękkie podłoże. Dlatego dyscyplina ta błyskawicznie zagościła w miejskich parkach.
Dziś miłośników linowych spacerów można spotkać również w Polsce – na przykład na Polach Mokotowskich czy w Parku Skaryszewskim w Warszawie. A ich liczba ciągle rośnie: w 2006 roku w Sokolikach koło Jeleniej Góry zorganizowano pierwsze polskie zawody w slackliningu. Na starcie stanęło zaledwie czterech zawodników. Rok później rywalizowano w Warszawie – frekwencja była już znacznie wyższa. Na popularyzację dyscypliny w naszym kraju miał bez wątpienia wpływ rekordowy spacer po linie, który (również w 2007 roku) wykonał Damian Cooksey na linie rozwieszonej na Polach Mokotowskich. Śmiałek pokonał wówczas dystans długości 123,5 m.

Od czego zacząć?

Lina używana do powietrznych spacerów to tak naprawdę taśma o szerokości 2,5–5 cm. Rozwiesza się ją pomiędzy dowolnymi punktami (na przykład między solidnymi drzewami) tak, by znajdowała się kilkanaście – kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Na początek taśma nie musi być wcale długa – fachowcy radzą, by miała około 10 metrów. Nie chodzi przecież o bicie rekordów długości, a o naukę równowagi. Rzecz jasna później taśmę można dowolnie wydłużać. Niestety, profesjonalna taśma do slackline to spory wydatek. Wraz z dwoma napinaczami jest to koszt nawet rzędu 500 zł. Na szczęście w sieciowych sklepach sportowych pojawiają się już tańsze zestawy. Ostatecznie możemy rozpocząć tak jak prekursorzy slackline – kupując nylonową taśmę transportową, która w markecie budowlanym kosztuje dosłownie kilka złotych.

Pierwszy krok w chmurach

Kiedy taśma już wisi, czas postawić na niej pierwsze kroki. Ba, ale jak to zrobić? Na początku wydaje się to całkowicie niewykonalne: noga na taśmie drży, buja się i ucieka na boki. Ale spokojnie – z czasem ciało nauczy się równowagi, dokładnie tak samo, jak się to dzieje podczas nauki jazdy na rowerze.
Przede wszystkim należy pamiętać, by spacer po linie zaczynać od końców taśmy, a nie od środka. Do postawienia pierwszego kroku wybieramy dominującą nogę (to ta, od której zaczynamy na przykład wchodzenie na schody). Stopę ustawiamy wzdłuż taśmy, prostujemy plecy i wchodzimy na linę. Ważne jest, by nie patrzeć na stopy, ale znaleźć jakiś punkt przed sobą i właśnie na nim skupić spojrzenie. Próbując stawiać kolejne kroki, pomagamy sobie rękami rozłożonymi szeroko i balansującymi na poziomie tułowia albo nieco wyżej. Jak długo trwa, zanim uda się postawić więcej niż jeden krok? Kiedy przejdziemy całą taśmę? To kwestia indywidualna związana z możliwościami organizmu oraz z częstotliwością ćwiczeń. Są tacy, którzy potrafią spacerować po taśmie już po godzinie, innym opanowanie podobnej umiejętności zajmuje tydzień. Najważniejsze to mieć cierpliwość i nie zrażać się niepowodzeniami.
I jeszcze jedna ważna kwestia: rozwieszając taśmę do pierwszych prób, warto zawiesić ją niżej niż wysokość naszego krocza. Dzięki temu podczas upadków uda się uniknąć nieprzyjemnych urazów.

Zdrowo rozhuśtani

Spacery po linie są nie tylko widowiskowe, lecz okazują się także dobre dla zdrowia. Po pierwsze znakomicie odstresowują – skupienie się na zachowaniu równowagi odpręża i redukuje stres. Ćwiczenia równowagi to również znakomity trening dla mięśni przykręgosłupowych, stawu skokowego i stawu kolanowego. Nic dziwnego, że od pewnego czasu slackline stanowi jeden z elementów treningowych dla narciarzy i skoczków narciarskich. Dyscyplinę tę cenią sobie również biegacze – jest mało inwazyjna dla stawów, ale świetnie rozwija mięśnie odpowiedzialne za ich stabilizację. Poza tym taka forma ruchu wzmacnia równomiernie niemal wszystkie mięśnie ciała, jest też znakomitym wsparciem przy poprawianiu kondycji serca.
Oczywiście gdy balansujemy na linie, polepsza się nasza koncentracja i zgranie całego organizmu. Slackline daje też pewność siebie i pozwala opanować strach.

Rodziny na liny!

Co najważniejsze, slackline może być dyscypliną dla każdego, a więc jest doskonałym sportem rodzinnym. Na nisko zawieszonej taśmie swoich sił próbować mogą zarówno dzieci, jak i seniorzy rodu. Również ci, którzy nigdy wcześniej nie mieli z tym do czynienia. Nic dziwnego, że w USA taśma jest równie obowiązkowym ekwipunkiem biwakowym, jak dawniej w Polsce popularna "kometka". Pomoc członka rodziny czy przyjaciela może być bardzo potrzebna zwłaszcza na początku nauki – wówczas możemy wesprzeć się na czyimś ramieniu czy spacerować po linie, trzymając kogoś za rękę. Potem, gdy umiejętności wzrosną, pomoc zamienia się we współzawodnictwo (kto dłużej będzie chodził lub kto przejdzie dłuższy dystans), ale zabawa trwa nadal.

Fantazje w zawieszeniu

Chodzenie po linie samo w sobie jest wciągające, ale miłośnikom tej dyscypliny nie brak fantazji i pomysłowości. Nic więc dziwnego że slackline dzieli się na wiele różnych odmian. Te podstawowe to trickline, longline i highline.
Trickline to po prostu spacery po kilkunastometrowej taśmie zawieszonej nisko nad ziemią, podczas których wykonuje się najróżniejsze sztuczki – począwszy od obrotów, a skończywszy na wyskokach i saltach.
W longline jakość przechodzi w ilość. Zabawa polega na przejściu jak najdłuższego dystansu. Lina wciąż wisi nisko nad ziemią, ale jest znacznie dłuższa. Aktualny rekord to prawie 500 metrów – taki spacer po linie wykonał Jerry Miszewski.
W przypadku highline taśma rozwieszana jest nie tuż nad ziemią, ale na dużych wysokościach. Czasem nawet przerażająco wysoko. Spacerowano już między innymi nad norweskimi fiordami oraz nad Wielkim Kanionem Enshi w Chinach – w obu sytuacjach taśma wisiała ponad 1000 m nad ziemią. Oczywiście na takich wysokościach śmiałek jest zabezpieczony dodatkową liną, która chroni go przed upadkiem.
Ale trzy główne odmiany slackline to nie wszystko. Nowe pomysły pojawiają się jak grzyby po deszczu. Mamy więc też waterline, czyli spacery nad wodą, albo tuneline, czyli spacerowanie po linie połączone z grą na instrumencie muzycznym. Jest też rodeo slackline, czyli podskoki z odbijaniem się od liny różnymi częściami ciała, oraz slackline yoga, czyli uprawianie tradycyjnej jogi – tyle że również na taśmie.

Dyscyplina na poziomie

W polskich miastach coraz więcej jest zieleńców i parków, w których nie ma już na szczęście złowrogich tabliczek zakazujących deptania trawników. Spacerowicze mogą więc wybierać różne formy aktywności. Jedni zdecydują się na rolki czy rower, inni – na bieganie lub spacery. Jeszcze inni – na frisbee. Wszystko zależy od upodobań, ale też od aktualnie panującej mody. Coraz większa popularność slackline jest zapewne jej efektem. Pewnie nigdy spacer po linie nie stanie się sportem masowym, takim jak na przykład piłka nożna czy jogging. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to – dosłownie i w przenośni – dyscyplina na poziomie. I choćby dlatego warto spróbować w niej swoich sił.

Michał Piotrowski