Przypadek nieoperacyjny

Pan Andrzej Miklas mieszka pod Warszawą, w Józefosławiu, w sąsiedztwie Lasu Kabackiego. To specjalista wysokiej klasy – z zawodu jest nawigatorem morskim i lotniczym, przez wiele lat pracował w LOT-cie i u wielu zagranicznych armatorów. W roku 2003 postanowił wyjechać na wakacje do Egiptu. Była jesień, a on z żoną i ośmioletnią córką chciał się trochę wygrzać w słońcu. Przed zimą – jak znalazł. Rodzina poleciała na tydzień do Sharm el Sheik.

Pobyt nad Morzem Czerwonym bardzo się udał ale... – Po powrocie poczułem, że mam zablokowaną lewą stronę nosa – opowiada, gdy w Warszawie spotykamy się w kafejce obok wejścia do Złotych Tarasów. – Ponieważ przez lata razem żoną wspieraliśmy fundację Dar Serca, jej szefostwo pomogło nam w natychmiastowym dostępie do specjalisty, który miał mi udrożnić zapchaną dziurkę od nosa.

Lekarz miał rację

W szpitalu na Bielanach usunięto mu z nosa polip („krwawy ochłap” – pisze w pamiętniku), który najwidoczniej wykorzystał ciepły klimat Egiptu i w ciągu kilku dni bardzo się rozrósł. Jego fragment wykazywał cechy nowotworowe. Po analizie histopatologicznej okazało się, że oko lekarza nie zmyliło.

– To rak o najwyższym stopniu złośliwości – usłyszał. – Ale z rodzaju tych, które są podatne na naświetlania. Nie musi się więc pan zanadto martwić. Powinniśmy dać sobie radę.

Pacjent w trybie pilnym został skierowany do Centrum Onkologii na Ursynowie. Po bardziej szczegółowych badaniach okazało się, że nowotwór uwił sobie gniazdko w zatoce klinowej i otaczał nerwy wzrokowe. Przez to był nieoperacyjny. Rozwiązaniem mogło być naświetlanie promieniami gamma. I właśnie ten sposób leczenia został zaordynowany.

Wykonano maskę na twarz z odpowiednio utwardzonej siatki i opracowano program, który miał sterować naświetlaniem. W tym czasie pacjent zaczął już podwójnie widzieć – guz rozrastał się i coraz silniej uciskał nerwy wzrokowe. – Nie mogłem już prowadzić samochodu, a po domu poruszałem się zamykając jedno oko – opowiada Andrzej Miklas. – Nie mogłem się doczekać początku leczenia.

– Niestety, nie będę mógł zaaplikować panu pełnej dawki naświetlania, ponieważ mógłbym bezpowrotnie uszkodzić nerw wzrokowy – powiedział lekarz przed przystąpieniem do naświetlań. – Nie będę pana leczył kosztem utraty wzroku.

– Ma pan rację – padła odpowiedź. – Wolę umrzeć niż stracić wzrok.

Straszne chwile

„W końcu nadszedł dzień, w którym położono mnie na wznak, sześcioma śrubami dokręcono mi głowę do metalowej konstrukcji i zostałem sam na sam z maszynerią wydającą różne jęki – czytamy w zapiskach pana Andrzeja. – Byłem w bardzo kiepskim stanie psychicznym, przerażony. Gdybym mógł, najpewniej bym uciekł...”

Po zakończeniu kuracji razem z żoną został zaproszony do gabinetu lekarza.

– Niestety, tak jak już mówiłem, nie mogłem zaaplikować panu pełnej dawki promieni. Proszę poczekać na korytarzu. A pani – lekarz zwrócił się do żony – niech jeszcze zostanie...

– Kiedy żona wyszła – opowiada – widząc jej załzawione oczy, zapytałem: „Trzy miesiące?” „Tak” – padła odpowiedź.

Wyrok przyjął spokojnie. W domu przymierzył stary, czarny garnitur, jak się okazało, za ciasny. „Będzie pasował, – pomyślał – tylko na plecach będzie trzeba przeciąć...”

Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Żyj Długo".