Wszyscy stosują taśmy

Z Izabelą Bełcik, znaną siatkarką i kapitanem polskiej reprezentacji kobiet w piłce siatkowej, rozmawiają Jacek Godek i Roman Warszewski

Kto kogo szukał – sport Panią, czy Pani sport?

Raczej to pierwsze. Zawsze byłam bardzo aktywna i lubiłam się ruszać. Dokąd sięgnę pamięcią, zawsze ciągnęło mnie na świeże powietrze. Byłam bardzo żywym dzieckiem. Uwielbiałam lekcje wychowania fizycznego. W czwartej klasie szkoły podstawowej trafiłam do klasy sportowej. Nasz wychowawca był trenerem siatkówki, więc wybór dyscypliny sportu był raczej oczywisty. A na dodatek dość szybko usłyszałam, że mam to "coś", co jest tak potrzebne w siatkówce; że mam talent.

Sprawa była więc prosta…

Ależ skąd! Ja bardzo długo nie przypuszczałam, że sportem zajmę się zawodowo, na serio; że wszystko tak dobrze się ułoży i że będę miała tyle szczęścia.

Która chwila była decydująca?

Stało się to w liceum, w pierwszej klasie. Dostałam wtedy propozycję, by przejść do szkoły mistrzostwa sportowego w Sosnowcu. To nie była łatwa decyzja. Był 1997 rok. Miałam zaledwie 17 lat i mieszkałam w Malborku. Wtedy do Sosnowca pociągiem jechało się kilkanaście godzin. Miałam opuścić dom? Z drugiej strony czułam, że w Malborku w siatkówce osiągnęłam już wszystko, że zaraz skończy się mój rozwój. Miałam już wtedy co prawda propozycję, by zacząć grać w Gedanii w Gdańsku, ale obawiałam się, że znajdę się tam wśród znacznie starszych dziewczyn i że głównie będę grzać ławkę rezerwowych. Długo rozmawiałam z rodzicami, którzy obawiali się wypuścić mnie z domu w tak młodym wieku. Ale w końcu zdecydowałam się zaryzykować. Wykonałam ten skok na głęboką wodę. I to była dobra decyzja.

Jak wspomina Pani trzy lata, które spędziła Pani w szkole w Sosnowcu?

To był czas bardzo ciężkiej pracy. Jednocześnie – co było bardzo korzystne – obracałam się wśród zawodniczek i koleżanek w mojej kategorii wiekowej. W szkole panowała żelazna dyscyplina. Ale i internat, i szkoła, i hala, w której trenowałyśmy – wszystko było w jednym miejscu, więc nie musiałyśmy na nic tracić czasu, co w sporcie bywa niekiedy frustrujące, i spokojnie mogłyśmy się skupić na treningu. Opiekowali się nami trener Krzysztof Leszczyński i jego żona. Panował spory rygor, ale to się opłaciło.

Jacy inni trenerzy dobrze się Pani zasłużyli?

Miałam szczęście do trenerów. Bardzo wiele im zawdzięczam. Trudno byłoby mi ich wszystkich wymienić. Ale na pewno bardzo ważny był Adam Zborowski, który otworzył przede mną świat siatkówki, potem wspomniany już Krzysztof Leszczyński, a następnie, już po powrocie na Wybrzeże, Witold Jagła. No i jeszcze później Zbigniew Niemczyk, który zaprosił mnie do reprezentacji Polski, gdzie przez pierwszy sezon byłam zawodniczką pomagającą z ławki, a w kolejnym znalazłam się już w głównym składzie.

Trener Niemczyk doprowadził Panią do złotego medalu Mistrzostw Europy, została Pani jedną z tak zwanych "złotek"…

Wtedy siatkówka była już moją pasją i całym życiem. Ale jeszcze nie przypuszczałam, że kiedyś zostanę kapitanem kobiecej reprezentacji.

Obserwowałem Panią kiedyś na trybunach, gdy kibicowała Pani w czasie meczu siatkówki. Nie potrafiła Pani cicho usiedzieć. Żyła Pani grą. Czy to dlatego, że jest Pani kapitanem?

Nie. To dlatego, że w ogóle jestem bardzo żywa i sporo we mnie emocji. Na trybunach tak reagowałam od zawsze. Jeszcze na długo przed tym, jak zostałam kapitanem reprezentacji.

A co Panią szczególnie pociąga w siatkówce?

Oj, to bardzo trudne pytanie. Bo siatkówka stała się dla mnie wszystkim – jest całym moim życiem i rytmem dnia. Gdy mamy jakieś przerwy w treningach, to pierwszy czy drugi dzień jeszcze cieszy. Ale trzeciego dnia gry już bardzo brakuje. Dla mnie bardzo ważne jest również to, iż jest to gra zespołowa. Osobiście nie mam w sobie nic ze sportowca indywidualnej dyscypliny. Wiem jednak, że owa zespołowość niektórym dziewczynom przeszkadza. U mnie jest inaczej – mnie to pomaga.

Gra Pani na całego. Bezpardonowo. Zdarzają się kontuzje?

Cóż, kontuzje są częścią sportu – zwłaszcza sportu zawodowego. Na to nie ma rady.

Jak sobie Pani z nimi radzi?

Mamy cały zespół terapeutów, który w razie kontuzji stara się jak najszybciej postawić nas na nogi. Osobiście, by maksymalnie skrócić czas wyłączenia z gry lub by jak najszybciej usunąć dolegliwości bólowe mogące ograniczać moją sprawność na boisku, lubię się "pooklejać".

Stosuje Pani taśmy kinezjologiczne?

Oczywiście. Obecnie nie ma zawodowego sportowca, który by ich nie stosował. Wszyscy to robią. Bo to jest chyba najskuteczniejsza terapia pourazowa, zwłaszcza przy urazach lekkich i średnio ciężkich, a takich jest najwięcej.

Od jak dawna taśmy są w użyciu?

Od dawna. U nas to wciąż jeszcze pewnego rodzaju nowinka, ale za granicą taśmy pojawiły się już jakieś 10 lat temu. Oczywiście sportowcy – na których takie rzeczy się wypróbowuje – oklejali się pierwsi. Teraz jednak stosowanie taśm stało się bardzo powszechne. Po pierwsze dlatego, że jest bardzo skuteczne, po drugie – nie jest drogie, a po trzecie – na dobrą sprawę można oklejać się samemu. Wystarczy poznać kilka podstawowych zasad. Nie czekając na terapeutę lub lekarza, szybko można pomóc samemu sobie.

Na co Pani stosuje te taśmy?

Na wszystko. Na przeciążenia mięśni. Dla odciążenia więzadeł. Żeby znikł obrzęk. Żeby rzepkę w kolanie lekko przesunąć w jedną czy w drugą stronę. Zastosowań jest bardzo wiele.

Daje to rezultaty?

Daje, i to praktycznie natychmiast. Po oklejeniu w odpowiednim miejscu ból po kontuzji wyraźnie się zmniejsza. Często można zaraz wrócić na boisko i grać dalej.

Dziś taśmy stosują już jednak nie tylko sportowcy, także sportowcy niedzielni, lecz nawet zwykli zjadacze chleba…

I dla nich taśmy – prawdę mówiąc – są chyba najbardziej przydatne, bo takie osoby są słabo wysportowane, a wtedy o kontuzję najłatwiej. A plastry można stosować nawet wtedy, gdy ktoś śpi w złej pozycji i mu zesztywnieje szyja. Na to też są one bardzo skuteczne.

Co zamierza Pani robić po zakończeniu kariery zawodniczki?

Tak jak już mówiłam, nie wyobrażam sobie, bym mogła całkowicie zerwać ze sportem i z siatkówką. Za bardzo się z nimi zżyłam. Wiem, że doświadczenia takiego praktyka jak ja mogą być bardzo istotne dla osób, które dopiero wchodzą do świata sportu. Pamiętam, jak sama kiedyś z zapartym tchem chłonęłam każde słowo na temat gry, jakie słyszałam z ust starszych, bardziej doświadczonych zawodniczek. Nie wiem więc, czy chciałabym zostać kiedyś trenerem, ale kimś w rodzaju doradczyni czy mentorki – na pewno. Czy uda mi się to zrealizować, czas pokaże.